<Sora-nichan, Akashi trochę pokrzyżował ci plany ;p ~Aku >
Spadłem z nieba, dosłownie. Upadek ze Społeczności Dusz do tego świata
był bardzo bolesny. Całe szczęście, że Inukko jest cały. Utrata miecza
dla shinigami jest czymś niewyobrażalnym i strasznym. Schowałem go do
pochwy i od razu skierowałem się w pewną ulicę. Drogi w mieście, w
którym przebywam wyglądają zupełnie inaczej niż w Soul Society.
Nie miałem mieszkania, a wiedziałem, że za szybko go nie dostanę. Przez
pięć dni spałem na ulicy, oparty na pochwie miecza. Nocami było
strasznie zimno i wilgotno, więc po tych pięciu dniach podjąłem decyzję,
że pójdę do szkoły z akademikiem. Tam mogę uczyć się za darmo i dostanę
wyżywienie i nocleg.
Złożyłem podanie do szkoły, wpisując zmyślone rzeczy. Umarłem już dawno
temu, więc raczej nie napiszę, że urodziłem się 18 lutego 1900 roku oraz
uczęszczałem do dawno zburzonej szkoły dla chłopców w Kioto. Wszystko,
oprócz imienia i nazwiska, zostało sfałszowane.
Dzień później odwiedził mnie jeden z pracowników akademii.
- Akashi Kaname Hotoshira, tak? – zapytał, zapisując coś na kartce.
- Tak – powiedziałem pewnie.
Drugie imię wziąłem od swego wiernego przyjaciela, z którym bawił się
jeszcze w strefie biednych i obłąkanych dusz. Bardzo go lubiłem, aż w
końcu nasze drogi się pokrzyżowały, a ja zostałem shinigami.
- To wszystkie twoje papiery? A akt urodzenia?
- Nie mam – powiedziałem, patrząc na podłogę.
To był jedyny dokument, którego nie udało mi się sfałszować.
- Mam ciebie zabrać do akademii, więc chodź za mną. Widzę, że nie masz
ubrań do zabrania… - rzekł, patrząc na moje bandaże, które zastępowały
mi koszulkę. Owinięte też były wokół dłoń i kostek. To nie był widok
ubóstwa, zawsze tak się ubierałem w Soul Society. Nie powinienem mówić o
tym, że jestem shinigami. Powiedziałem mu jedynie, że jestem
wojownikiem. Jestem kimś w stylu samuraja. Denerwowało mnie to, że w
dokumentach pisze, że jestem ubogi i nie mam majątku. To wszystko dla
niepoznaki, ale strasznie mnie to wkurza.
Wyszliśmy oboje z „mojego miejsca zamieszkania” i dość szybko trafiliśmy do akademii.
- Teraz musisz się popytać ludzi, gdzie co jest, ponieważ ja nie mam czasu – powiedział i odszedł, a raczej… wyparował.
To nie jest szkoła dla zwyczajnych ludzi. To zapewne jest jakieś miejsce pełne „cudaków”.
Wszedłem do akademii i rozejrzałem się. Szkoła była wielka. Większa niż
ta ponad 100 lat temu. Panował tutaj inna moda. Nastolatkowie i dorośli
nie chodzą już w tradycyjnych kimonach. Ubierają się swobodnie. Całe
szczęście, że mój codzienny ubiór w Soul Society nie był oficjalny.
Gdy podziwiałem wnętrze, coś zaczęło łaskotać mnie po nodze. Spojrzałem w
dół i zobaczyłem małego kotka. Podniosłem go i zacząłem głaskać jego
futro.
- A ty co tutaj robisz, mały? – zapytałem tak, jakby kot mógł ze mną rozmawiać.
Nie oczekiwałem na jego odpowiedź, ponieważ wiem, że koty nie potrafią mówić. Poszedłem jednym z korytarzy i zauważyłem kogoś.
- Przepraszam, pomożesz mi i powiesz, gdzie są pokoje? Jestem bodajże w trzeciej klasie… - spytałem, głaszcząc główkę kotka.
< Ktoś? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz